PRZEGLĄD (2007-04-22 Autor: GRAŻYNA CUDAK, BEATA ZNAMIROWSKA-SOCZAWA)
Chcemy żyć
Dramat tysięcy ludzi czekających na przeszczep
Grażyna Cudak, Beata Znamirowska-Soczawa
W Wielką Sobotę, w przeddzień Wielkanocy, w szpitalu Akademii Medycznej w Warszawie zmarł pacjent oczekujący na przeszczepienie narządu. Nie doczekał się. Życie odebrały mu słowa polityków, rzucone dwa miesiące wcześniej do mikrofonów i kamer telewizji. Niegodne, agresywne, brutalne i obliczone na poklask u gawiedzi.
W lutym br. przy fleszach aparatów fotograficznych i przed kamerami telewizyjnymi, na oczach pacjentów ze szpitala MSWiA w Warszawie wyprowadzono w kajdankach do aresztu znanego kardiochirurga. Minister sprawiedliwości na konferencji prasowej wydał wyrok bez sądu. Kilka tygodni później – w marcu – rozległy się głośne oskarżenia wobec krajowego konsultanta ds. hematologii, prof. Wiesława Jędrzejczaka. Tym razem ton nagonce nadał prorządowy „Dziennik”, zarzucając lekarzowi eksperymenty na pacjentach, choć ten zastosował sprawdzoną już w USA metodę leczenia, a specjalny zespół powołany przez ministra zdrowia oczyścił go z zarzutów. Od tamtego czasu Centrum Organizacyjno-Koordynacyjne ds. Transplantacji Poltransplant w Warszawie odnotowuje w całym kraju spadek wykonywanych przeszczepień narządów. Nie ma dawców. Lekarze wstrzymują się od orzeczeń śmierci mózgu. Chorzy w modlitwach błagają o życie.
Czy ktoś pomyślał o skutkach
„Chciałabym pogratulować szanownym politykom i dziennikarzom spektakularnych wyroków wydanych przed sprawą sądową oraz tak lekko rzucanych ciężkich słów, sprzedających lepszą czy gorszą informację, dzięki której pogrążają Państwo jedną z dziedzin ratujących nasze życie. Czy ktoś z Państwa pomyślał o skutkach tak prowadzonej sprawy?”, pisze na forum Stowarzyszenia „Życie po przeszczepie” Adriana czekająca na swoje nowe serce.
– Wiadomo, że aby dostać serce, trzeba czekać na czyjąś śmierć – zastanawia się zakwalifikowany do przeszczepu w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu Piotr Sikora.
– Staram się o tym nie myśleć, ale nagłaśnianie tego w tak obrzydliwy sposób, twierdzenie, że handlowano narządami, powoduje, że ci, którzy czekają na różne przeszczepy, będą czekać jeszcze dłużej. Poznałem pana, który trzy lata temu stracił w wypadku córkę, miała 28 lat. Poproszono go wówczas o zgodę na przeszczep jej organów. Zgodził się. Teraz sam czeka na przeszczep i zastanawia się, jak to wówczas naprawdę z córką było. Po co wywoływać w ludziach takie dylematy?
Piotr Sikora dowiedział się o konieczności przeszczepu serca dziesięć lat temu. – To była zwykła grypa, która dla mnie skończyła się tragicznie. Pracowałem jako malarz, do pracy jeździłem na rowerze. Zacząłem mieć napady duszności i szybko się męczyłem. Lekarz skierował mnie na EKG i okazało się, że mam powiększone serce i jego zapalenie. Leżałem najpierw w szpitalu w Tarnowskich Górach, potem w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Stwierdzono, że najlepszy byłby przeszczep. Jednak zabrzańscy kardiolodzy ustabilizowali serce na tyle, że operacja została odsunięta. Ale dostałem całkowity zakaz pracy.
Nie mógł się z tym pogodzić. Miał dopiero 39 lat i mnóstwo energii. A tu konieczność renty, której komisja początkowo nie chciała mu przyznać ze względu na wiek. – Rentę muszę odnawiać co dwa lata, dopiero ostatnio przyznano mi na trzy. Przez blisko dziesięć lat Piotr Sikora dobrze funkcjonował. Regularnie brał leki, co miesiąc zgłaszał się na badania kontrolne, prowadził spokojny tryb życia.
W ubiegłym roku źle się poczuł. Okazało się, że ma migotanie przedsionków. Przez wiele tygodni próbowano je ustabilizować, ale nie dało się. W takim stanie wypisano go do domu i dodatkowo przyplątało się zapalenie płuc. – Początkowo uznano, że czeka mnie przeszczep płucoserca. Byłem przerażony. Samo serce – pogodziłem się z tym i nawet nie odczuwam strachu. Ale płucoserce to dopiero nowość, porządnie się wystraszyłem. Na szczęście leki zastosowane przez kardiologów z zabrzańskiej kliniki pomogły, płuca wróciły do normy. Ale serce jest już w kiepskim stanie. Pan Piotr czeka cierpliwie. Wychodzi tylko na podwórko i kręci się po domu. Nawet wejście na piętro sprawia mu trudność. Podczas naszej rozmowy zadzwoniono z Zabrza i wezwano go na następny dzień na badania. Po odłożeniu słuchawki usiadł zdziwiony: – Wiem, że czeka mnie przeszczep. I wiem, że kiedyś zadzwoni telefon, przyślą po mnie karetkę i zawiozą prosto na stół operacyjny. Dlatego co miesiąc robię badania krzepliwości krwi, bo nie może być za rzadka. Ale ten telefon teraz mnie trochę zaskoczył. Poczułem się dziwnie, jak usłyszałem „kardiologia Zabrze”. Pomyślałem, że to już.
Stop przeszczepom
Janusz Chmurczyk ma nowe serce od sześciu i pół roku. Wie, że to serce młodego, 28-letniego mężczyzny z Sosnowca. Zawsze na Wszystkich Świętych zapala za niego symboliczny znicz. – Bo dzięki niemu żyję.
Zabrzanin ma dziś 54 lata. Do szpitala trafił w 1976 r., kiedy okazało się, że na skutek powikłań ma zapalenie mięśnia sercowego. Przeszedł na rentę i już wtedy zaproponowano mu przeszczep.
W szpitalnym barku poznał swoją żonę, Łucję. Miała wtedy 17 lat i była po ciężkich operacjach płuc. – Wówczas przeszczepy serca były czymś absolutnie wyjątkowym, raczej nie rokowano wielkich szans tym, którzy je przechodzili. Założyliśmy rodzinę, w ciągu kolejnych dwóch lat urodzili się nam synowie. Nie chciałem poddać się operacji. Tym bardziej że w miarę normalnie funkcjonowałem.
Aż do 1999 r., gdy po grypie przyplątało się zapalenie mięśnia sercowego. – Okazało się, że serce męża może w każdej chwili pęknąć, było tak zniszczone – wspomina pani Łucja. – Został wciągnięty na listę oczekujących na przeszczep. Był bardzo słaby. Mieszkamy na trzecim piętrze, z trudem na nie wchodził.
Wiadomość o operacji przyszła nagle. Po czterech dniach od zakwalifikowania do przeszczepu. Prof. Zembala dał mu godzinę na podjęcie decyzji. – Bałem się, ale wiedziałem, że technologia jest już zupełnie inna, a przeżywalność bardzo duża. Zdecydowałem się. To były dramatyczne chwile. – Mój organizm pięciokrotnie odrzucał przeszczep – wspomina Janusz Chmurczyk. – Jednak dzięki odpowiednim lekom udało się lekarzom wyregulować jego pracę. Prawie dwa lata walczyłem, trzeba też było wszczepić rozrusznik, ale teraz jest dobrze. Oprócz tego, że biorę leki i powinienem stosować dietę, czuję się świetnie. Trochę częściej łapię infekcje, ale cieszę się życiem, synami i dwuletnim wnukiem Alanem, a w ubiegłym roku podczas ostatnich igrzysk w Neapolu dla osób po transplantacji serca i płuc zdobyłem trzy medale – pokazuje z dumą złoty i brązowy za tenisa stołowego i srebrny za siatkówkę.
Podczas walki o serce pan Janusz poznał wiele osób mających ten sam problem. Czynnie działa w Stowarzyszeniu Transplantacji Serca. Pacjenci wspólnie z rodzinami, pielęgniarkami i lekarzami organizują wczasy rehabilitacyjne, wyjazdy, sympozja (właśnie w miniony weekend w Nowym Targu odbyło się dwudniowe spotkanie z psychologami). Są wśród nich też dzieci, najmłodsza dziewczynka z drugim sercem ma osiem lat. Za swoje największe osiągnięcie po transplantacji pan Janusz uważa znalezienie pracy. Jest portierem w zakładzie pracy chronionej. – Mimo drugiego serca i rozrusznika jestem bardzo aktywny, nie chcę się poddać i siedzieć w kapciuchach w domu, lubię coś robić. Gdyby nie przeszczep, nigdy nie zobaczyłbym swojego wnuka.
Przeszczepianie nerek, serca i wątroby, zarówno na świecie, jak i w Polsce, jest bezpieczną i skuteczną metodą leczenia. Przeżycie pięciu lat z czynnym narządem wynosi w Polsce około 80%. Przeżycie 10-letnie jest niewiele mniejsze. Proces odrzucania nie oznacza definitywnego ustania czynności narządu. Można go leczyć. Zwykle ustanie czynności narządu, po 5-10 latach stanowi następstwo innego procesu, a nie odrzucania. Wątroba, być może ze względu na swoją wielkość, odrzucana jest nieco rzadziej niż nerki i serce. – Krajowa lista oczekujących na przeszczep to 1624 osoby – informuje Paweł Trzciński, rzecznik prasowy Ministerstwa Zdrowia. – Aż 1184 osoby z tej grupy to chorzy czekający na przeszczep nerki.
W styczniu tego roku chirurdzy w Polsce przeszczepili 76 nerek i 22 wątroby, ale już w marcu były tylko 44 zabiegi z nerką i 11 przeszczepów wątroby. Każdy nieprzeprowadzony zabieg to ludzka śmierć. Renata Maternik spod Kalisza jest tym dosłownie zmrożona. Zna strach przed brakiem dawcy, ból przemijania, niepokój każdego dnia. Wie, co czuł mężczyzna oczekujący na przeszczep wątroby i samotnie protestujący w kwietniową niedzielę przed pałacem prezydenta RP w Warszawie. Z pytaniem napisanym wielkimi literami: „Kto i dlaczego niszczy polską transplantologię?”. Ona miała wielkie szczęście, bo swoje drugie życie otrzymała dwa lata temu, dzięki sercu młodej dziewczyny z Gdańska. Wie również, że wielu chorych zapłaci życiem za to, co się ostatnio stało. Nie będzie im dane urodzić się po raz drugi. A to jest cud. Dlatego pacjenci po przeszczepach obchodzą urodziny dwa razy do roku: w dniu urodzin i w rocznicę zabiegu.