rp.pl

RZECZPOSPOLITA (2009-04-11 Autor: ALEKSANDRA STANISŁAWSKA)

Nowa twarz przywraca do życia

Po operacji pacjentka może oddychać przez własny nos, pić kawę własnymi ustami. Bez strachu wychodzi na ulicę – mówi prof. Maria Siemionow, autorka pionierskiego przeszczepu twarzy

RZ: Dlaczego akurat przeszczep twarzy? Przedtem zajmowała się pani łatwiejszą i bezpieczniejszą chirurgią ręki.

Prof. Maria Siemionow. Fot. Bartosz Jankowski
Prof. Maria Siemionow. Fot. Bartosz Jankowski
prof. Maria Siemionow: Nie ma łatwych procedur chirurgicznych. Można umrzeć nawet po źle przeprowadzonym wyrwaniu zęba. Rzeczywiście, przeszczep twarzy to bardzo skomplikowany zabieg, w dużej mierze opierający się na mikrochirurgii. Ale z tą akurat dziedziną miałam do czynienia przez wiele lat, kiedy pracowałam jako chirurg ręki.

Kontaktując się z dziećmi, które miały poparzone ręce, zauważyłam, że większość z nich miała również uszkodzone twarze – człowiek, chcąc się ochronić, odruchowo osłania twarz rękoma. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że można zrobić coś więcej dla tych małych pacjentów – nie tylko usprawnić im ręce, ale i przywrócić twarze.

A więc o zmianie specjalizacji zadecydowało współczucie?

Chodzi raczej o humanitarne niesienie pomocy innym. Danie im możliwości powrotu do dawnego życia.

Pod koniec zeszłego roku przeszczepiła pani 80 proc. powierzchni twarzy pacjentce w Cleveland Clinic. Czy to pomogło jej rozpoznać w lustrze siebie sprzed wypadku?

Pacjentka akceptuje siebie taką, jaka jest w tej chwili. Nie może siebie zobaczyć, w sensie dosłownym, bo ma uszkodzony wzrok po wypadku. Jednak myjąc twarz, czuje, że ma usta i nos, a poprzednio wyczuwała w tych miejscach otwory.

To przerażające.

Przerażające było to, że kiedy przed operacją wyszła na ulicę, ludzie obrzucali ją wyzwiskami. Teraz wychodzi z domu i nikt nie zwraca na nią uwagi, wtapia się w tłum. Wreszcie jest w stanie oddychać przez własny nos, ma poczucie węchu i smaku, może jeść stałe pokarmy, a nie tylko płynne. Spełniła też swoje wielkie marzenie, jakim była możliwość wypicia kawy z filiżanki – za pomocą swoich własnych warg.

Kim jest ta osoba?

Na razie jej rodzina nie zgadza się na zdradzenie personaliów, choć myślę, że już niedługo będziemy mogli ujawnić te informacje.

Niektórzy twierdzą, że poczucie smaku i oddychanie przez nos to niewystarczające powody, by przeprowadzać tak niebezpieczny zabieg, który nie służy ratowaniu życia. Tak uważa na przykład znany amerykański bioetyk prof. Arthur Kaplan.

Prof. Kaplan nie rozmawiał z żadnym kandydatem do przeszczepu twarzy. Nie widział tych osób, nie zna ich problemów, nie wie, jakie jest ich życie na co dzień. Nie powinien więc wyrażać takich opinii z zacisza swojego gabinetu.

Moim zdaniem przeszczep twarzy jest w pewnym sensie przywracaniem życia – tyle że społecznego. Ani ja, ani prof. Kaplan nie mamy prawa dyktować pacjentowi, co ma ze swoim życiem robić. To jego własna decyzja, czy chce chodzić po ulicy bez twarzy. Jeśli ktoś go będzie obrzucał wyzwiskami, to gdzie będzie wówczas prof. Kaplan, by go bronić?

Mimo że w tym wypadku nie zgadzam się z etykami, to uważam, że ich rolą jest monitorowanie naszych działań, abyśmy nie przeholowali w żadną stronę.

Przecież operacja mogła się nie udać. Czy była pani na to przygotowana?

Oczywiście. W razie niepowodzenia, a więc odrzucenia przeszczepu przez organizm pacjentki, musieliśmy mieć zapas zdrowej skóry na jej ciele, który pozwoliłby na wymianę skóry twarzy. Tak więc na przykład osoba z rozległymi oparzeniami nie kwalifikowałaby się do takiego zabiegu. A trzeba wiedzieć, że naszej pacjentce przeszczepiliśmy 535 cm kw. samej skóry, co stanowi 80 proc. twarzy. Naprawdę niewiele jest miejsc na ciele, na których znajduje się aż tyle unaczynionej skóry.

A co z kośćmi, mięśniami?

W razie odrzucenia przeszczepu bierze się kości i mięśnie z nóg lub rąk i próbuje je ukształtować tak, aby odtwarzały brakujące elementy twarzy.

Z jakim skutkiem?

Wysoce niezadowalającym. Są to zabiegi nastawione wyłącznie na ratowanie życia, ale nieprzywracające funkcji twarzy, np. możliwości samodzielnego jedzenia. Dodatkowo takie łatanie ciała po odrzuceniu przeszczepu obciąża inne części organizmu, a więc nogi i ręce.

Sama pani widzi, że za wszelką cenę nie mogliśmy do tego dopuścić, dlatego mozolnie ćwiczyliśmy wszystkie procedury i ewentualności. Tak naprawdę przygotowywałam się do tej operacji od lat, a tempo prac wzrosło, kiedy w 2004 roku mój zespół uzyskał pierwszą na świecie zgodę komitetu badań etycznych na wykonanie przeszczepu twarzy. Prowadziliśmy doświadczenia w laboratorium anatomicznym na ludzkich zwłokach, wykonywaliśmy przeszczepy na modelu doświadczalnym szczura.

Francuzi przeprowadzili już drugi przeszczep twarzy w ciągu dwóch tygodni. Mówią, że to przeszczep całkowity. Podczas jednej operacji wymienili pacjentowi twarz i obie dłonie. Czy na takim pośpiechu nie cierpi jakość zabiegu?

Czy zrobili to za szybko, naprawdę trudno mi powiedzieć. Kierujący zespołem prof. Laurent Lantieri, skądinąd mój dobry znajomy, najwyraźniej czuł się do tego gotowy. Mogę tylko porównywać nakład pracy jego i mojego zespołu. Wiem, że Francuzi przygotowywali się do tego od trzech lat, my – od 20 lat. Zanim doszło do operacji, opublikowaliśmy około 50 artykułów w czasopismach naukowych, a prof. Lantieri kilka, dopiero po transplantacji.

Czy ich przeszczep był całkowity? Z rozmowy, jaką przeprowadziłam w ubiegły wtorek w Paryżu z prof. Lantierim, wiem, że nasz przeszczep był najbardziej skomplikowany z dotychczas wykonanych. Operacja przeprowadzona przez Francuzów nie obejmowała na przykład głębokich struktur kostnych, a więc podniebienia, zatok, zębów.

Nie ujmując nikomu jego zasług, nazwałabym to przeszczepem odtwarzania powierzchni twarzy, co jednak nie jest równoznaczne z odtworzeniem funkcji twarzy.

Prof. Lantieri narzucił duże tempo w dziedzinie przeszczepów twarzy. Czy i panią to w jakiś sposób zmobilizowało do przyspieszenia prac nad kolejnym zabiegiem?

Prof. Lantieri ma nieco ułatwione zadanie, bo w Europie uzyskanie zgody na pobieranie organów jest znacznie sprawniejsze niż w Stanach Zjednoczonych. Ale nie sądzę, żeby jego działania miały przyspieszyć nasze plany.

Oczywiście, mamy wielu kandydatów do przeszczepu. Jednak na razie chcemy starannie monitorować naszą pierwszą pacjentkę, aby się przekonać, jak przebiega jej proces zdrowienia. Z tego powodu uważam, że damy sobie trochę czasu, zanim zdecydujemy się na kolejny przeszczep.

Kto ma szansę na taką transplantację?

Tylko ktoś, kto ma bardzo dużą deformację twarzy i komu już nie są w stanie pomóc konwencjonalne techniki rekonstrukcji, czyli przeszczepy fragmentów ich własnej skóry i innych tkanek. Nasza pacjentka miała przedtem ponad 20 operacji i nie udało się jej własnymi tkankami odtworzyć funkcjonalnego układu twarzy. Dla porównania: u francuskich pacjentów nie próbowano wcześniej przeprowadzać żadnych rekonstrukcji, a transplantacja była w ogóle pierwszą operacją w ich życiu.

Zgłasza się do nas wiele osób, które w swojej opinii mają bardzo duże deformacje twarzy. Jednak u wielu z nich te „deformacje“ są tylko niewielkimi niedoskonałościami, dla zlikwidowania których ludzie ci są gotowi poddać się transplantacji i zażywać przez resztę życia leki przeciwko odrzutowi. Z tego powodu jesteśmy bardzo ostrożni, zapraszając potencjalnych biorców na rozmowy kwalifikujące. Aby ktoś trafił do nas, musi mieć bardzo starannie udokumentowaną historię choroby. O tym, kto kwalifikuje się do przeszczepu, ostatecznie decyduje specjalna komisja.

Czy te staranne procedury obejmują też życie po przeszczepie, tak aby nie powtórzył się dramat Chińczyka, który zmarł w zeszłym roku w wyniku odrzucenia nowej twarzy?

Tutaj zawinił system, który pozostawił tego człowieka bez dostępu do leków zapobiegających odrzutowi. Chiński rolnik wrócił do domu, gdzie nikogo nie interesowało to, czy i jak się leczy. Dlatego umarł. Człowiek po przeszczepie powinien do końca życia pozostawać pod kontrolą lekarza prowadzącego. Nie dość, że musi przyjmować leki przeciwko odrzutowi, to jeszcze kilka razy w roku trzeba weryfikować dawki tych leków. W żadnym wypadku nie można tego pacjenta pozostawić samemu sobie. To najgorsze zaniedbanie, jakie mogę sobie wyobrazić.

 

Między Cleveland a Poznaniem

Prof. Maria Siemionow jest absolwentką Akademii Medycznej w Poznaniu. Na stałe mieszka w Stanach Zjednoczonych, ale z macierzystą uczelnią związana jest do dziś – kilka razy w roku prowadzi tam wykłady, a najzdolniejsi doktoranci trafiają na staże do kierowanego przez nią wydziału eksperymentalnej chirurgii plastycznej w Cleveland Clinic w stanie Ohio. To jeden z pięciu największych i najlepszych szpitali w USA. Zespół prof. Siemionow na początku grudnia 2008 roku przeprowadził pierwszy przeszczep twarzy w USA, a czwarty na świecie. Pacjentce wymieniono aż 80 procent powierzchni oblicza.