Gazeta Wyborcza

GAZETA WYBORCZA (2007-05-08 Autor: SŁAWOMIR ZAGÓRSKI) 

 

Śmiertelna kolejka

Sławomir Zagórski

 

W kwietniu w Polsce wykonano 9 przeszczepów wątroby. O 13 mniej niż w styczniu. Przez ten czas kolejka oczekujących na zabieg wydłużyła się ze 141 do 182 osób. Są wśród nich Andrzej, Maciej i Tomasz.

 Andrzej Zawadzki, lat 20


Najmłodszy z tego grona. Nie wiadomo dokładnie, jak i kiedy zakaził się wirusami zapalenia wątroby typu B i C (HBV i HCV). Najprawdopodobniej stało się to za jednym zamachem w szpitalu, gdzie trafił z zapaleniem płuc jako czterolatek.

Zakażenie wyszło na jaw, kiedy miał sześć lat. Lekarze zapewniali go, że nie musi chorować. Że może nosić w sobie wirusy i czuć się całkiem dobrze. I przez ponad dziesięć lat tak rzeczywiście było. Potem jednak nastąpiło wyraźne pogorszenie. Wirusy uaktywniły się i zaczęły niszczyć wątrobę. W efekcie w brzuchu zaczęła gromadzić się woda. Pojawiły się obrzęki nóg, gorączka.

 

 

 

- Dosłownie co kilka tygodni lądowałem w Szpitalu Zakaźnym w Warszawie. W ciągu dwóch lat zaliczyłem dziewięć wizyt. Lekarze w końcu oświadczyli, że jedyne, co może mi pomóc, to przeszczep - opowiadał mi niedawno Andrzej. Na zabieg zakwalifikowano go w listopadzie 2006 r., na liście oczekujących na wątrobę znalazł się trzy miesiące później.
Andrzej wczoraj znów poczuł się gorzej i trafił do Szpitala Zakaźnego. Jest też częstym gościem w klinice, gdzie ma mieć operację. Łyka karnie leki hamujące namnażanie wirusa HBV (jeden z nich, nierefundowany, finansuje mu rodzina za - bagatela - 2559 zł miesięcznie).

Od czasu do czasu ma psychicznego doła, ale stara się trzymać fason i wierzy, że wkrótce doczeka się przeszczepu i będzie mógł normalnie żyć, a przede wszystkim wrócić na studia. - Bo jak dotąd nastudiowałem się całe dwa tygodnie - martwi się.

Lekarze nie informują go, ile czasu będzie czekać na zdrowy organ i jak długo może czekać. Tego zresztą nie wie nikt, bo każdy pacjent jest inny i każdy choruje inaczej.

 

Tomasz Zieliński, 34 lata


Wątrobę zniszczył mu wirus HBV. Zakaził się jako dziesięciolatek albo podczas szczepienia w szkolnym gabinecie, albo u stomatologa. Wkrótce po zakażeniu dostał w czasie pobytu na nartach regularnej żółtaczki i zamiast szusować na stoku, leżał w szpitalu w Zakopanem. Przez 16 lat miał spokój. Nie bardzo nawet zdawał sobie sprawę, że jest zagrożony chorobą, ale żył na szczęście dość zdrowo. Nigdy nie ciągnęło go do alkoholu, nie palił. Uprawiał sport. Skończył Politechnikę Warszawską.

W 2000 r. w trakcie rejsu żeglarskiego poczuł się źle. Badanie krwi po powrocie wykazało uszkodzenie wątroby, a późniejsza biopsja nie pozostawiała wątpliwości - zaawansowana marskość.

Kilka miesięcy później zaczął przyjmować pierwszy lek, jaki pojawił się w Polsce dla osób zakażonych HBV. Po jakimś czasie lek zaczął działać - liczba kopii wirusa w ciele Tomasza zaczęła wyraźnie spadać. Ale szkody, jakie zarazek uczynił w jego ciele, nie cofnęły się, stąd w maju 2005 r. dostał się na listę oczekujących na przeszczep.

Leczył się dalej, gdyż im mniej wirusa nosi w sobie biorca wątroby, tym większa szansa, że nowy narząd nie zostanie uszkodzony wkrótce po operacji.

14 miesięcy temu Tomasz zaczął brać drugi, bardzo drogi lek (ten za 2559 zł). Efekt terapii jest wyśmienity - wirus praktycznie zniknął z jego organizmu. - Dopóki mój stan jest stabilny, mogę żyć z moją starą, chorą wątrobą - mówi. - Ale gdyby się pogorszył, wiem, że jedynym rozwiązaniem byłby przeszczep. Staram się myśleć pozytywnie. Nurkuję, żegluję, ożeniłem się, zrobiłem doktorat. O ministrze Ziobrze i tym, co dzieje się wokół przeszczepów, staram się nie myśleć.

Maciej Chwistek

 Maciej Chwistek chodzi po ulicach Warszawy, by wykrzyczeć swój ból, że może nie doczekać przeszczepu wątroby Fot. Anna Bedyńska / AG
 
Maciej Chwistek, 51 lat

Nie jest w stanie oderwać się od bieżących wydarzeń i działań min. Ziobry. Blisko ćwierć wieku temu zaszył się z żoną i czwórką dzieci w Puszczy Rzepińskiej (woj. lubuskie). Zarabiał na życie, rzeźbiąc w drewnie. Ostatnio z racji choroby przeniósł się z częścią rodziny do Warszawy.

 

Wątrobę Macieja zniszczył tasiemiec bąblowiec. Jaja bąblowca roznoszą m.in. psy i lisy. Ludzie najczęściej zakażają się od psów. Zdarza się jednak też, że chory lis zabrudzi np. owoce jagód i człowiek zakaża się, zjadając takie nieumyte owoce. - Tak było prawdopodobnie w moim przypadku, bo ja jagody jadłem dosłownie godzinami - mówi Maciej. - Z drugiej strony lekarze powiedzieli mi, że łatwiej jest trafić w totka, niż zakazić się bąblowcem. No to zacząłem grać teraz w tego totka - śmieje się.

Zakażenia tasiemcem u Macieja specjaliści nie byli w stanie wykryć przez dwa lata. - Kiedy już do tego doszło, moja wątroba była, jak się to fachowo mówi, zeszkliwiona - opowiada. Jedyna forma leczenia - przeszczep.

Maciej jest na liście oczekujących od października 2006 r. - Rozmawiałem długo z lekarzami i pielęgniarkami. Pogodziłem się ze śmiercią, ale lekarze rozpalili nadzieję, mówiąc, że mają wiedzę i umiejętności. Pielęgniarki z kolei opowiadały o statystyce udanych operacji i tłumaczyły, że czekając na czyjś narząd, nie jestem żadnym sępem.

Usiłowałem się wyciszyć i pozbyć złych emocji. Udało się, ale obywatel Ziobro to zniszczył - mówi Maciej.

Od ponad trzech tygodni Chwistek przychodzi pod różne warszawskie urzędy z transparentem: "Kto i dlaczego niszczy polską transplantologię?". Był już pod Sejmem, kancelarią premiera, ambasadą USA. Jak dotąd nikt z oficjeli nie zamienił z nim słowa.

- A ja staram się znów uspokoić, ale jednocześnie walczyć o życie z głupotą i cynizmem urzędników - mówi.


Efekt Ziobry


Andrzej, Maciej i Tomasz to trzej konkurenci czekający na zdrową wątrobę. Takich osób było w Polsce pod koniec kwietnia 182. Ich liczba od początku roku systematycznie rośnie. W styczniu było ich 141, w lutym - 154, w marcu - 162.

Wydłużanie się kolejki wynika m.in. z tego, że wszystkich przeszczepów, w tym wątroby, wykonuje się od trzech miesięcy coraz mniej. A więc od słynnej konferencji prasowej min. Ziobry, podczas której oskarżył kardiochirurga Mirosława G., że rzekomo uśmiercił pacjenta, któremu przeszczepił serce, bo rodzina nie chciała dać łapówki. Część mediów poszła za ministrem, oskarżając kolejnych specjalistów transplantologów o rzekome działanie na szkodę pacjentów.

W styczniu przeszczepiono 22 wątroby i 76 nerek, w kwietniu tylko 9 wątrób i 34 nerki. Przeszczepów jest o połowę mniej, bo dramatycznie spadła liczba zmarłych dawców. W styczniu pobrano narządy od 40, w kwietniu zaledwie od 18 osób (średnia miesięczna z ubiegłego roku to 41 dawców, co i tak trudno było uznać za dobry wynik, bo np. w liczącej 44,7 mln obywateli Hiszpanii średnia miesięczna liczba dawców sięgała aż 126).


Lekarze wolą się nie narażać


Dzisiejszy gwałtowny spadek pobrań nie wynika z tego, że Polacy nagle przestali umierać na wylew czy ginąć w wypadkach. Narządów nie pobiera się, bo lekarze wolą się nie narażać, bo rodziny potencjalnych dawców częściej niż w 2006 r. zgłaszają sprzeciw, bo atmosfera wokół polskiej transplantologii tak zła nie była jeszcze nigdy.

W lutym i marcu z powodu braku dawców w Polsce zmarło dziewięć osób oczekujących na przeszczep wątroby.

Źródło: Gazeta Wyborcza