Gazeta Wyborcza
 

 

AAAby nerkę oddać

W Norwegii 45 proc. przeszczepianych nerek pochodzi od żywych dawców. W Polsce zaledwie 3 proc. Czy zwiększenie tej liczby to szansa dla polskiej transplantologii?

W ubiegłym roku w Polsce przeszczepiono 652 nerki - o 237 mniej niż w 2006 i aż o 412 mniej niż w 2005 r. Jedną z przyczyn tej zapaści było głośne aresztowanie dr. G. Pod koniec maja 2008 r. lista oczekujących na nerkę liczyła 1405 osób, a średni czas oczekiwania na narząd od przeprowadzenia pierwszej dializy przekroczył już trzy lata.

Chorwacki napastnik Ivan Klasnić w poniedziałkowym meczu z Polską został pierwszym zawodnikiem z przeszczepioną nerką, który nie tylko grał ale i strzelił gola na Mistrzostwach Europy, Klagenfurt, 16 czerwca, 2008 r.
Chorwacki napastnik Ivan Klasnić w poniedziałkowym meczu z Polską został pierwszym zawodnikiem z przeszczepioną nerką, który nie tylko grał ale i strzelił gola na Mistrzostwach Europy, Klagenfurt, 16 czerwca, 2008r. Fot. Martin Meissner AP
Jak zaradzić kryzysowi? M.in. poprzez zwiększenie udziału żywych dawców. Na spotkaniu poświęconym transplantologii usłyszałem, że to jedyna szansa na zwiększenie liczby przeszczepianych nerek. Pobieranie od zmarłych z różnych powodów kuleje i trzeba zwrócić się w stronę żywych - argumentowano Tym bardziej, iż przykład wielu krajów pokazuje, że to możliwe. W Japonii pobiera się nerki wyłącznie od dawców żywych. W USA przeszczepia się więcej nerek od żywych niż od zmarłych. W Norwegii odsetek ten wynosi 45 proc., w Szwecji 20.

Tymczasem w Polsce od lat liczba nerek od dawców żywych utrzymuje się na krańcowo niskim poziomie. W 2004 r. - 22 przeszczepy, w 2005 - 29, rok później - 18, w ubiegłym roku - 22.

Wiosną 2007 r. lekarze zauważyli "efekt dr. G.". Ponieważ dramatycznie spadła liczba przeszczepów od zmarłych, zgłaszali się żywi, zdając sobie sprawę z tego, że to może być jedyny sposób na uratowanie kogoś z rodziny. Na początku tego roku wystąpił "efekt Salety" (ten znany bokser oddał swoją nerkę córce) - wielu ludzi po raz pierwszy dowiedziało się z mediów, że można komuś bliskiemu oddać nerkę.

Łącznie od początków polskiej transplantologii wszczepiono u nas 359 nerek od żywych dawców. To zaledwie 2,7 proc. wszystkich zabiegów.

Od żywego lepsza


- Jeśli chodzi o gotowość darowania nerki, to jak na katolickie społeczeństwo jesteśmy rzeczywiście mało wyrywni - mówi prof. Magdalena Durlik, szefowa Kliniki Medycyny Transplantacyjnej i Nefrologii w warszawskim Uniwersytecie Medycznym. - Ale nie bez powodu. Po pierwsze brakuje informacji.


Często pacjenci czekają na przeszczep, ale nikt im nie powiedział, że to może być nerka od kogoś bliskiego. A przecież wtedy można wybrać najlepiej pasującego dawcę. Zaplanować zabieg. No i przede wszystkim wynik przeszczepu jest lepszy, bo nerka od żywego dawcy jest lepiej ukrwiona niż ta pobrana od osoby zmarłej.


Zwykle jednak lekarz nie szuka dawcy wśród rodziny chorego.


- Nie robimy dochodzenia, ile sióstr i braci ma pacjent - mówi prof. Durlik. - Ale jeśli chory zjawia się u mnie z kimś bliskim, z miejsca pytam: "Kto z was ma jaką grupę krwi?". Bo gdy grupa się zgadza, można rozważać przeszczep. Ilu jednak lekarzy tak stawia sprawę?


Innym hamulcem przeszczepów rodzinnych jest niechęć biorcy. Ludzie nie chcą narażać bliskich, boją się o ich zdrowie. Czy słusznie?


- Na świecie wykonano trzy duże badania dowodzące, że podarowanie nerki jest bezpieczne dla dawcy - mówi prof. Wojciech Rowiński, uczestnik pierwszego udanego przeszczepu nerki w Polsce w 1966 r., konsultant krajowy w dziedzinie transplantologii klinicznej. W jednym śledzono losy 700 dających nerkę Szwedów. Obserwowano ich przez 20 lat i stwierdzono, że czas przeżycia był dłuższy niż przeciętnych obywateli.


- To naturalnie nie znaczy, że oddanie nerki poprawia zdrowie - podkreśla profesor. - Po prostu dawcy cieszyli się świetnym zdrowiem. Od innych nie pobrano by nerki.


Problem w tym, że dziś, wobec dramatycznego braku narządów, dawcami zostają coraz mniej zdrowi ludzie. A jeśli dawca pali, ma początki nadciśnienia, podwyższony cholesterol, jest lekko otyły, jedna nerka może mu za jakiś czas nie starczyć.


Statystyki pokazują, że zdrowy człowiek z jedną nerką żyje bez problemu. Rowiński ma jednak do statystyk zastrzeżenia i kwestionuje np. wyniki drugiego ze wspomnianych trzech badań, przeprowadzonego w USA na znacznie większej próbie niż w Szwecji. Jego autor prof. Matas powysyłał ankiety do licznych amerykańskich centrów transplantologicznych, pytając o losy aż 10 tys. dawców nerek. "Wyniki są optymistyczne - dawcy cieszą się dobrym zdrowiem" - napisał w 2003 r. - Ale Matas dostał tylko 60 proc. odpowiedzi. Co z pozostałymi 40? - pyta Rowiński.


Uważa, że medycyna do tej pory za mało troszczyła się o dawców. Pobierano od nich nerki i często tracono ich z pola widzenia. Obowiązująca od 2005 r. polska ustawa transplantacyjna nakłada na lekarzy obowiązek monitorowania ich stanu zdrowia.


- Na szczęście do tej pory w Polsce żaden dawca nerki nie umarł w wyniku samej operacji - podkreśla prof. Magdalena Durlik. - Musimy się jednak z tym liczyć. Na 1600-3300 pobrań zdarza się jeden zgon. Prawdopodobieństwo śmierci jest niższe od tego, że wychodząc z domu, wpadniemy pod samochód, ale trzeba je brać pod uwagę.




Nie ma od kogo pobrać


Kolejny problem - biorca akceptuje dar, a rodzina decyduje się na oddanie nerki. Ale jak przychodzi co do czego, okazuje się, że nikt się do tego nie nadaje. Mama ma nadciśnienie, 100 kg żywej wagi i żylaki. Tata nałogowo pije. Siostra właśnie zaszła w ciążę.


- Taka jest rzeczywistość wielu polskich rodzin - mówi prof. Durlik. W jej klinice przebadano w ostatnich kilkunastu latach 370 potencjalnych dawców. Ze względów medycznych, a czasem też psychologicznych, trzeba było odrzucić połowę z nich. Niektórym altruzim się opłacił, wykryto bowiem u nich zagrażające życiu choroby, w tym trzy przypadki raka.


- Polskie rodziny na ogół są też dość słabo zmotywowanie do oddania nerki - uważa prof. Durlik. - Mówimy potencjalnemu dawcy: "Proszę zrzucić 10 kilo i wrócić za pół roku, to zobaczymy". "Oj! To tak trudno" - słyszymy.


Są i przypadki odwrotne.


- Niedawno mieliśmy 20-letnią pacjentkę z Białorusi - opowiada. - Przyjechała skrajnie wyniszczona, bo u niej w kraju z dializami jest krucho. Matka - wielka, otyła kobieta - prosiła, żeby przeszczepić jej nerkę córce. "Mowy nie ma, chyba że się pani odchudzi" - powiedzieliśmy. - No i w pół roku straciła 20 kg. Chora jest już po przeszczepie, a my wciąż dostajemy kartki z podziękowaniami.


- Na usprawiedliwienie niedoszłych dawców trzeba powiedzieć, że akurat przeszczep nerki nie jest zabiegiem ratującym życie - tłumaczy prof. Durlik. - Tu zawsze jest alternatywa: przeszczep albo dializy. Często nawet rodzina patrzy na chorego ze zniecierpliwieniem. Siedzi sobie taki na rencie, wożą go karetką do pięknego, nowoczesnego ośrodka dializ, tam sobie poogląda telewizję. Wcale nie umiera, więc po co się spieszyć z operacją? A nuż doczeka się nerki ze zwłok?




Rodzina kazała


- Polacy nie chcą też oddawać narządów, bo boją się kontaktów ze służbą zdrowia - mówi Anna Jakubowska-Winecka, psycholog z warszawskiego Centrum Zdrowia Dziecka. - Wystarczy, że napatrzyli się, jak choruje ich bliski.


Anna Jakubowska-Winecka uczestniczyła w większości przygotowań do transplantacji od żywych dawców w Polsce. - Z początku byłam wielką zwolenniczką tej metody, dziś patrzę na to znacznie chłodniej - mówi. - Nie chciałabym też, byśmy z jednej skrajności - niewiele pobrań od żywych dawców - wpadli w drugą.


Polskie ustawodawstwo dopuszcza przeszczepienie narządu od żyjącej osoby w dwóch sytuacjach: jeśli dawca jest spokrewniony z biorcą albo jeśli istnieje między nimi głęboka więź emocjonalna. Nie ma za to zgody na tzw. przeszczepy altruistyczne: daję nerkę do ogólnej puli i nigdy nie poznam biorcy lub teże widziałem biorcę raptem kilka rzay w życiu.


W Polsce o przeszczepie rodzinnym mogą decydować sami zainteresowani plus lekarze, a jeśli nerka ma pochodzić od niespokrewnionego dawcy, decyzję wydaje sąd. Ten opiera się na opinii Komisji Etycznej Krajowej Rady Transplantologicznej, a ta z kolei odwołuje się do opinii psychologa.


- Lekarze rozmawiając z potencjalnym dawcą - mówi Jakubowska-Winecka - zwykle przedstawiają wszystko skrótowo i w różowych barwach: "Pobrałem tyle i tyle nerek. Bardzo rzadko zdarzyły się powikłania". Zresztą pacjent to właśnie chce usłyszeć - że będzie dobrze. Kiedy jednak dawca przychodzi do mnie, czeka go długa i trudna rozmowa. Muszę sprawdzić, czy jego zgoda na pobranie nerki jest na pewno świadoma - czy wystarczająco dużo wie na ten temat. Tymczasem u nas albo się myśli, że oddanie nerki to tak jak oddanie krwi, albo że ryzyko jest tak duże, że zaraz umrą i dawca, i biorca.


- Dawca - uważa Jakubowska-Winecka - musi wiedzieć, że jego nerka nie uzdrowi biorcy. Że on będzie nadal chory, tylko inaczej. Że jego organizm może nerkę odrzucić. Muszę też sprawdzić, czy dawca nie jest upośledzony umysłowo albo czy nie stał się ofiarą presji ze strony rodziny.


- Pamiętam młodego chłopaka, przyjechał oddać nerkę nieco starszemu bratu. Pytam, czy nie ma wątpliwości. Odpowiada, że nie, ale ma poczucie, że spotkała go niesprawiedliwość. Zawsze musiał pomagać bratu, a teraz, kiedy okazało się, że ten ma spore kłopoty z godzeniem pracy z częstymi dializami, rodzina wytypowała na dawcę właśnie jego. Bo jako jedyny nie ma jeszcze żony, dzieci. Niech się więc poświęci.


- "Proszę odmówić" - radzę.


- "Nie mogę. Rodzina mnie zje" - odpowiada.


Ostatecznie dawca został zdyskwalifikowany, tyle że bliscy nie dowiedzieli się, jaki był prawdziwy powód.


Inny przykład. Młody mężczyzna chce być dawcą, ale cały czas mówi, że się tego bardzo boi.


- To zdrowy odruch, ale jego lęk wygląda na patologiczny - mówi Jakubowska-Winecka. - Okazuje się, że cierpi na zaburzenia lękowe. Pobieranie od niego nerki raczej nie jest dobrym pomysłem. Proszę, żeby go zbadał psychiatra. Na szczęście tymczasem znajduje się nerka ze zwłok.


Albo rozmawiam z 30-letnią kobietą, która chce oddać nerkę siostrze. Pytam ją o sytuację rodzinną. Ma trójkę małych dzieci, właśnie opuściła męża, który znęcał się nad nią psychicznie, dostała mieszkanie socjalne i pracę (jest na okresie próbnym). Uznała, że to świetny moment na operację.


- Kto zaopiekuje się dziećmi w czasie pani pobytu w szpitalu - pytam.


- Jak to kto? Natalka.


- Ile lat ma Natalka?


- Osiem.


Poprosiłam, żeby trochę odczekała, poszukała kogoś do pomocy (babci?), zaaklimatyzowała się lepiej w pracy i wróciła.




Nikt nie chce mojej nerki!


- Może gdyby wolno było darować nerkę altruistycznie, liczba przeszczepów by skoczyła? - pytam rozmówców. Wszyscy zgodnie twierdzą, że to dobrze, że altruistycznych przeszczepów w Polsce nie ma.


- Pamiętam, jak na spotkaniu Światowego Towarzystwa Transplantacyjnego w Brazylii pokazano zdjęcie liczącej niewiele ponad 20 lat studentki i 70-letniego pana - mówi prof. Durlik. - Ta kobieta usłyszała, że on jest w potrzebie, i w odruchu serca oddała mu nerkę. Potem widzieli się dwa razy, na zdjęciu obydwoje śmiali się od ucha do ucha. Pokazywano to jako pozytywny obrazek, a ja byłam zszokowana. Przecież ona dopiero wchodziła w życie. Nie zdążyła urodzić dziecka. Nie wiadomo, jak się będzie czuła za 20 czy 40 lat. Ludzie dziś żyją dużo dłużej kiedyś. Dzisiejszym 20-latkom nerki muszą starczyć na 60-70 lat.


Przeszczepy altruistyczne na dobre przyjęły się tylko w Stanach. Ale i tam pojawiają się problemy. Jakiś czas temu było głośno o pewnym Żydzie z Kalifornii, który zgłosił chęć oddania nerki, ale zaznaczył, że ma ona przypaść dziecku, i to koniecznie żydowskiemu. Czy prawdziwy altruista może czynić takie zastrzeżenia?


Amerykańskie media rozpisywały się też o biznesmenie, który w swoim altruizmie posunął się tak daleko, że najpierw oddał jedną nerkę, a teraz gotów jest oddać drugą i resztę życia spędzić na dializach.


Do jednej z "Rozmów w toku" w TVN prowadząca Ewa Drzyzga zaprosiła młodych Polaków, którzy chcą altruistycznie oddać nerkę. Jeden z nich niemal łkał przed kamerą, że nikt nie chce skorzystać z jego poświęcenia.


- Jest tysiąc sposobów pomagania innym - mówi Anna Jakubowska-Winecka. - Niekoniecznie trzeba się okaleczać za młodu.


W Stanach dyskutuje się dziś, czy bardziej etyczne jest okaleczanie ludzi zdrowych, czy też proponowanie nerek ze zwłok, choć wiadomo, że w tym drugim przypadku wyniki przeszczepów są nieco gorsze.


- Która opcja wydaje się pani bliższa? - pytam prof. Magdalenę Durlik.


- Pozyskujmy przede wszystkim narządy od zmarłych - mówi. - Żywy dawca powinien być tylko dodatkiem. Hiszpanie, którzy doprowadzili do perfekcji system pozyskiwania narządów od zmarłego dawcy, rzadko kiedy uciekają się do przeszczepów rodzinnych [w 2007 r. w Hiszpanii tylko 6 proc. przeszczepionych nerek pochodziło od żywych dawców]. A w Polsce tyle nerek wciąż idzie do piachu!




Przeszczep po sześćdziesiątce


Tymczasem w Skandynawii przeszczepy rodzinne to codzienność. W Polsce prawdopodobnie sytuacja szybko się nie zmieni. Dobrze, że mamy choć trochę przeszczepów od żywych dawców. Być może mogłoby być ich więcej, ale żadne działania "na hurra!" nie są tu wskazane. Z pewnością nie należy niszczyć zapału dawców. Warto na każdym kroku informować o takiej możliwości, tłumaczyć, że to świetna metoda leczenia, ale trzeba też pamiętać, że nie jest to rozwiązanie dla każdego.


W jednej kwestii moglibyśmy w większym stopniu wziąć przykład ze Skandynawów. Chodzi o przeszczepy wśród ludzi starszych, choć z pewnością nie mamy tylu zdrowych 60- i 70-latków. Szwedzi czy Norwegowie często zostają dawcami właśnie dopiero na emeryturze.


- Nie ma tu górnej granicy wieku. Liczy się wiek biologiczny - tłumaczy prof. Durlik. - Zasada jest taka, że zawsze staramy się pobrać nerkę od najstarszego zdrowego członka rodziny. Czasem w przypadku 30-, a nawet 40-letnich pacjentów mogą to być jeszcze rodzice.


- Pamiętam parę emerytów - mówi Anna Jakubowska-Winecka. - Obydwoje dobrze po sześćdziesiątce. "Dzieci wyszły z domu - opowiada żona. - Mamy udane wnuki, dom, pieniądze. Tyle że na starość mieliśmy podróżować, a tymczasem mąż co trzeci dzień na dializach. Chciałam mu oddać nerkę, ale lekarze kręcą nosem. Gdyby się zgodzili, mielibyśmy pewnie jeszcze kilka dobrych lat i pozwiedzalibyśmy różne kraje".


- Byłam całym sercem za - uśmiecha się pani Anna.


Sławomir Zagórski GAZETA WYBORCZA