Gazeta Wyborcza Gorzów Wlkp.

 

GAZETA WYBORCZA - GORZÓW WLKP. (2007-09-20 Autor: DARIUSZ BARAŃSKI)

Zaczęli drugie życie po przeszczepie

Dariusz Barański

GW Gorzów Wlkp.

 

 

Na przeszczep zgodziła się rodzina chłopaka z Bolonii, ofiary wypadku. Dzięki niemu żyję normalnie. Mam dwójkę dzieci - opowiada kobieta. W niedzielę biskupi zaapelują do wiernych o zaakceptowanie przeszczepów.

Udane przeszczepy wątroby w Polsce mają zaledwie kilkunastoletnią historię. Pacjenci, którym się udało przeżyć, założyli Stowarzyszenie "Życie po przeszczepie". Co roku spotykają się na przemian w Warszawie i lubuskim Rokitnie. Tym razem przyjechali do nas.

Spotkanie w Rokitnie. Od lewej: Krystyna Małysz miała operację w Niemczech, Małgorzata Koronczewska we Włoszech, Krzysztof Chmielewski w Warszawie. Fot. Dariusz Barański / AG
Spotkanie w Rokitnie. Od lewej: Krystyna Małysz miała operację w Niemczech, Małgorzata Koronczewska we Włoszech, Krzysztof Chmielewski w Warszawie. Fot. Dariusz Barański / AG

Magdalena Sroczyńska-Kożuchowska, astronom: - To było w maju 1998 r. Po kilku latach leczenia usłyszałam o przeszczepie jako jedynym ratunku. Zgodziłam się, choć nic o tym nie wiedziałam. Ufałam, że lekarz wie, co robi. Miałam dwóch synów, przyjaciół i wydawało mi się, że muszę żyć. Nie miałam wątpliwości etycznych. Widziałam, że dostanę wątrobę od osoby zmarłej, od kogoś, kto się zgodził. Operacja trwała 14 godzin, potem trzy tygodnie leżałam nieprzytomna. Po dwóch miesiącach wróciłam do domu, a po trzech był ślub siostrzenicy. I na weselu mogłam jeść, pić i zatańczyć polkę na obcasach.

Drugie życie


Krystyna Małysz, pielęgniarka: - To już trzy lata. Pracuję w Niemczech, dlatego przeszczep wątroby odbył się w Lipsku. Operacja trwała tylko cztery godziny! Moim dawcą był młody chłopak z Hamburga. Miał tętniaka mózgu, który pękł i nastąpiła śmierć mózgowa. Jego rodzice do dziś dowiadują się, jak się czuję, czy wszystko dobrze. A ja? Czuję się młodsza, pełna życia. I normalnie pracuję, nawet po 12 godzin.

Małgorzata Koronczewska: - Od 20 lat mieszkam we Włoszech. Pięć lat temu dowiedziałam się nagle, że jedynym ratunkiem dla mnie jest przeszczep. Właściwie nie dowiedziałam się, bo byłam cały czas w śpiączce. Pierwszy raz dawcą mógł być młody chłopak, który zginął na motorze. Rodzina się nie zgodziła. Za drugim „tak” powiedziała rodzina chłopaka z Bolonii, ofiary wypadku drogowego. Dzięki niemu żyję normalnie, pracuję. Mam dwójkę dzieci.

Krzysztof Chmielewski: - Jak miałem osiem lat, usunięto mi raka wątroby, przeszedłem chemię. Żyłem szczęśliwie następne 10 lat. Na „osiemnastkę” rak wrócił. Znów chemia, operacje. W końcu jedna rada - przeszczep. Obmyślałem plan: pójdę na studniówkę, potem przeszczep, matura i studia. Wszystko się udało. 10 stycznia miałem studniówkę, 14 stycznia urodziny, 20 stycznia stół operacyjny. Zdążyłem się przygotować do matury. Dziś studiuję informatykę. Od tamtej chwili minęły 3 lata i 8 miesięcy.


Małgorzata Koronczewska: - Wybrudziłam się ze śpiączki dokładnie w swoje pierwsze urodziny. 11 września obchodzę także święto drugiego, nowego życia.


Heroiczny kartonik


Polscy biskupi w niedzielę odczytają list pasterski. - Zachęcamy wiernych, aby deklarowali wolę przekazania po śmierci swoich narządów do przeszczepienia. Rodziny osób tragicznie zmarłych prosimy, by w swoim bólu i smutku nie zapominały, że organy wewnętrzne pobrane od ich bliskich mogą uratować życie chorym czekającym na transplantację. Ich decyzja może sprawić, że ktoś inny będzie cieszył się życiem, obchodząc co roku swoje "drugie urodziny" - czytamy.


Kościół podkreśla, że ciału zmarłego człowieka należy się szacunek. Pobranie narządu po śmierci człowieka nie narusza jego godności ani żadnych praw osoby ludzkiej. Jednocześnie Kościół apeluje, aby w rozwiązywaniu problemu były respektowane normy etyczne i medyczne.


Decyzja oddania własnego narządu, np. nerki, czy zgoda na pobranie organów z ciała zmarłej bliskiej osoby nie jest łatwa. Papież Jan Paweł II w encyklice "Evangelium vitae" napisał, że na heroizm naszej codzienności "składają się małe lub wielkie gesty bezinteresowności, umacniające autentyczną kulturę życia". Pośród tych gestów, wedle papieskich wskazań, na szczególne uznanie zasługuje oddawanie organów dla ratowania życia i zdrowia chorych "pozbawionym niekiedy wszelkiej nadziei".


Jak piszą biskupi w liście pasterskim, ponad milion ludzi na świecie, a kilkanaście tysięcy w Polsce, żyje dziś dzięki przeszczepom nerek, serca, wątroby od ofiar wypadków. Kościół uważa podpis zgody bliskich ofiary na pobranie organu za akt heroiczny. - Samo podpisanie deklaracji, to może nie jest wielka rzecz. Za tym musi iść świadomość, że naprawdę dzielimy się z innymi swoim zdrowiem, życiem, że nawet po śmierci możemy dać komuś szczęście - mówi ks. Piotr Sadkiewicz z Leśnej koło Żywca - Wygrywamy w totka, dostajemy prezenty, kupujemy sobie nowy samochód i jesteśmy szczęśliwi. Ale jakie to jest szczęście, w porównaniu z tym, kiedy ktoś dostaje nowe życie? W tym wymiarze podpisanie kartonika jest heroizmem - tłumaczy ks. Sadkiewicz.


Wiejski bank szpiku


- Wprawdzie, według ostatnich badań, aż 90 proc. Polaków słyszało o przeszczepach i je akceptuje, ale już tylko 72 proc. z nich jest gotowych na podpisanie deklaracji. Moim zdaniem jednak te dane nie dają prawdziwego obrazu - komentuje ks. Piotr Sadkiewicz. - Jak jest w istocie, okazuje się, gdy przychodzi chwila próby. Wówczas wsparcia potrzebują także rodziny dawców, które wyraziły zgodę. Otóż niejednokrotnie spotykają się z odrzuceniem, niezrozumieniem krewnych, wręcz potępieniem. A przecież zdobyły się na niebywały gest miłości.


Parafia ks. Sadkiewicza to jedyna w kraju wiejska wspólnota, a może i w Europie, która ma "własny" bank szpiku kostnego z ok. 270 wiernymi. Kiedy ksiądz cztery lata temu po raz pierwszy zachęcał parafian do składania deklaracji woli, odzew był niewielki, choć powoływał się na naukę Kościoła. Zmieniło się, gdy sam dał przykład, zgodził się oddać szpik. - Po prostu ludzie się bali, nie wiedzieli, na czym to polega. Dziś ok. 1,5 tys. parafian nosi ze sobą deklaracje - mówi ks. Sadkiewicz.


Galileusz i przeszczepy


Niedzielny apel biskupów do wszystkich wiernych jest pierwszym głosem Kościoła poświęconym tylko transplantologii. Wcześniej listy do wiernych kierowali niektórzy biskupi, m.in. biskup bielsko-żywiecki Tadeusz Rakoczy, zielonogórsko-gorzowski ks. Adam Dyczkowski czy też abp Józef Życiński, który apelował o inne niż spiżowe pomniki dla Papieża.


- Żeby zrehabilitować Galileusza, trzeba było upływu 400 lat i Jana Pawła II. Aby w kościele zalegalizować pojęcie śmierci mózgowej, nie trzeba było nawet 30 lat. Jak na Kościół to błyskawicznie - cieszy się dr Magdalena Sroczyńska-Kożuchowska, astronom i wiceprezes Stowarzyszenia "Życie po przeszczepie" - Wcześniej nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak wiele Kościół już zrobił w sprawach transplantacyjnych. Dokumentów było bardzo dużo, jednak bez dużego wpływu na rzeczywistość - dodaje. Dlatego stowarzyszenie stara się nakłaniać hierarchów do przypominania akceptacji transplantacji przez Kościół. Również ostatni list biskupów powstał dzięki zabiegom Krajowej Rady Transplantacyjnej, Polskiej Unii Medycyny Transplantacyjnej, Stowarzyszenia "Życie po przeszczepie" i krajowego duszpasterza służby zdrowia ks. Józefa Jachimczaka.


Źródło: Gazeta Wyborcza Gorzów