Express Bydgoski

EXPRESS BYDGOSKI (2009-09-28 Autor: PIOTR SCHUTTA)

Kradną śmierci życie

W Polsce przypada pół koordynatora transplantacyjnego na milion mieszkańców

Trudno bez nich wyobrazić sobie dzisiaj przeszczepianie narządów. Są pierwszą literą alfabetu w transplantologii. Mimo to w Polsce nadal traktuje się ich jak piąte koło u wozu.

Mowa o koordynatorach transplantacyjnych. W miniony weekend przedstawiciele tego środowiska zjechali się do Torunia na drugie spotkanie robocze założonego dopiero rok temu Polskiego Stowarzyszenia Koordynatorów Transplantacyjnych.

Jest ich w Polsce około 200. Pracują w klinikach transplantologicznych i w szpitalach, w których działają oddziały intensywnej opieki medycznej. Są pielęgniarkami, anestezjologami lub lekarzami intensywnej terapii, ale nie zawsze. W Bydgoszczy koordynatorem jest od 9 lat Andrzej Marciniak, z zawodu fizjoterapeuta. Na życie zarabia na co dzień usprawniając ludzi po wypadkach i wylewach. Praca na oddziale transplantacji nerek bydgoskiego Szpitala Uniwersyteckiego jest jego życiową pasją i... zajęciem dodatkowym.

Niewdzięczna praca

- Ja to jestem działacz entuzjasta - żartuje. W kwietniu br. przeprowadził osobiście 11 akcji koordynacyjnych. Każda akcja oznaczała dobę spędzoną poza domem, w olbrzymim stresie, non stop pod telefonem. Tylko w tamtym miesiącu 22 nerki trafiły, m.in., dzięki Marciniakowi do nowych właścicieli, dając im nadzieję na lepsze i dłuższe życie.

- Zostałem koordynatorem, ponieważ nie było osoby, która chciała się tym zająć. Dlaczego? Bo to jest praca niewdzięczna i niedoceniona nawet przez nasze środowisko - mówi profesor Dariusz Patrzałek z Wrocławia, chirurg transplantolog, od niedawna prezes PSKT. - Problem polega na tym, że gros osób, które tym się zajmują, robi to na zasadzie wolontariatu, równolegle ze swoimi normalnymi obowiązkami w szpitalu. I często nie mogą poprowadzić akcji, ponieważ właśnie są na sali operacyjnej albo schodzą z dyżuru i mają obowiązek opuścić szpital.

W Hiszpanii, która jest pod tym względem wzorem dla całej Europy, przypada 6 koordynatorów na milion mieszkańców. W Polsce ten współczynnik wynosi 0,5! Słownie: pół koordynatora.

Najtrudniejszy pierwszy krok

Zadaniem koordynatora - mówiąc najprościej - jest wytypowanie zmarłego dawcy i dopilnowanie, by pobrane od niego narządy trafiły do właściwych biorców. Brzmi prosto, ale w praktyce jest to skomplikowany i trudny proces, obwarowany procedurami medycznymi i prawnymi, w dodatku ograniczony w czasie. Najtrudniejszym jednak wydaje się pierwszy krok. Jest nim rozmowa z rodziną zmarłego pacjenta - potencjalnego dawcy - którą rzeczowo i taktownie należy poinformować, że stwierdzona komisyjnie śmierć mózgowa oznacza definitywne i nieodwracalne ustanie funkcji życiowych organizmu.

- Przepraszam, ale smutna prawda jest taka, że wiele osób patrzy na nas jak na sępy - mówi anonimowo jeden z koordynatorów.

Mimo że w polskim prawie transplantacyjnym obowiązuje zasada tzw. zgody domniemanej (brak zarejestrowanego za życia sprzeciwu oznacza brak sprzeciwu), w praktyce nie postępuje się tak rygorystycznie. Jak czytamy w wydanym w tym roku w Polsce poradniku dla koordynatorów, „względy społeczno-obyczajowe nie pozwalają na ignorowanie rodziny pacjenta”. Sprzeciw rodziny - jak wynika ze statystyk Poltransplantu - jest przyczyną odstąpienia od pobrania narządów w 10 proc. przypadków. Jak ważne jest uzyskanie zgody od bliskich, potwierdziły m.in. badania ankietowe, przeprowadzone w Polsce w 2002 roku. Wynika z nich, że 65 proc. społeczeństwa uważa, iż to nie przepisy prawa, a decyzja najbliższej rodziny powinna stanowić podstawę do pobierania narządów osoby zmarłej do przeszczepienia.

Dopiero od 3 lat działa w Polsce Studium Koordynatorów Transplantacyjnych. Kandydatów do tej profesji szkolą m.in. psychologowie, którzy uczą podstaw kontaktu z rodziną zmarłego pacjenta. Podczas zajęć wykorzystywani są zawodowi aktorzy, stający naprzeciwko lekarzy jako członkowie rodzin.

Szpitale nie chcą

- Stwarzamy maksymalnie trudne sytuacje, by nasi koordynatorzy byli jak najlepiej przygotowani do tych rozmów - mówi prof. Patrzałek, który jest jednym z wykładowców. Wskazuje jednak na inny problem. - Co z tego, że wyszkoliliśmy ponad 150 fachowców, skoro nasze szpitale nie chcą ich zatrudniać, bo nie mają pieniędzy? W moim makroregionie, w którym mieszka ok. 30 milionów ludzi, znalazł się tylko jeden koordynator, który ma etat.

Liczba wykonywanych w Polsce przeszczepów spada od 2006 roku (1258 przeszczepień, o ponad 100 mniej niż w roku poprzednim). Najgorszy w historii polskiej transplantologii był rok 2007 - 922 przeszczepienia narządów. W tej chwili na przeszczep czeka w Polsce ok. 2 tysięcy ciężko chorych pacjentów. Okres oczekiwania wynosi od kilku miesięcy do kilku lat.

- W Hiszpanii na nerkę czeka się miesiąc, najwyżej półtora miesiąca - dodaje prof. Dariusz Patrzałek.

Piotr Schutta, Poniedziałek, 28 Września 2009