Newsweek Logo
 

 NEWSWEEK (2007-04-22 Autor: DOROTA ROMANOWSKA, współpraca Jolanta Gromadzka-Anzelewicz, "Dziennik Bałtycki")

Numer 16/07, strona 64

Prezent drugiego życia

 Przeszczepy nie zawsze kończą się sukcesem. Jednak bez ryzykownych decyzji lekarzy chorzy byliby skazani na pewną śmierć.

 Umknęli śmierci. Tomasz Wojdyga, bo gdańscy lekarze odważyli się przeszczepić mu serce, mimo że po 205 dobach zewnętrznego wspomagania serca przez sztuczne komory miał niewielkie szanse na udaną transplantację. Kasia Kotów, bo dostała szpik kostny od swojej siostry, choć miała ona inną grupę krwi. Tadeusz Żytkiewicz, który miał umrzeć, bo uznano, że jest za stary na przeszczep. Każda z tych osób została poddana nowatorskiej operacji. Żyją, bo znaleźli się lekarze, którzy nie chcieli bezczynnie czekać na śmierć swoich pacjentów. Bez takich ryzykownych decyzji nie byłoby postępu w medycynie.
Ta zdawałoby się banalna prawda nie dla wszystkich jest jednak oczywista. Potwierdzają to choćby ostatnie wydarzenia. Najpierw postawiono zarzut zabójstwa pacjenta kardiochirurgowi Mirosławowi G. Potem o zastosowanie niesprawdzonej terapii, która doprowadziła do śmierci chorego, oskarżono prof. Wiesława Jędrzejczaka. Obie historie, głośno komentowane w mediach, doprowadziły do strachu pacjentów przed poddawaniem się niebezpiecznym zabiegom, nawet jeśli miałyby być one jedyną szansą uratowania im życia. Rodziny zaś nie zgadzają się na pobranie narządów od ich zmarłych bliskich. Już w marcu, jak wynika z szacunków, liczba przeszczepów zmalała w Polsce o 60 proc., a to oznacza, że wielu chorych jest coraz bliżej śmierci, której mogliby uniknąć.
Tak jak 47-letni Tomasz Wojdyga, który sam mówi, że w prezencie noworocznym otrzymał od lekarzy drugie życie. 29 grudnia 2006 r. zespół kardiochirurgów z Akademii Medycznej w Gdańsku (AMG) przeprowadził pierwszą w Pomorskiem transplantację serca. Lekarze podjęli się jej, mimo że w Polsce nie brakowało sceptyków, którzy szeptali po szpitalnych kątach, że serce dla Gdańska jest sercem straconym. Pacjent był bowiem w bardzo złej kondycji fizycznej. Chorował (prawdopodobnie zaczęło się od grypy) już od wiosny 2006 r.
Do Kliniki Kardiochirurgii AMG trafił w czerwcu z powodu niewydolności mięśnia sercowego. Jego stan pogarszał się z dnia na dzień. Serce wykonywało skurcze coraz wolniej. Kardiochirurdzy zdecydowali się wspomóc jego pracę sztucznymi komorami. Mieli nadzieję, że odciążony mięsień sam się zregeneruje. Tak się jednak nie stało. Pacjent był coraz słabszy. Nieustannie walczył z zakażeniami. Schudł 30 kg. Ginął w oczach. Jedynym ratunkiem dla niego był przeszczep.
Gdańscy kardiochirurdzy starali się przekazać pacjenta na zabieg do jednego z bardziej doświadczonych ośrodków kardiochirurgicznych w Polsce, ale wszędzie im odmówiono. Na sztucznych komorach Tomasz przeżył 205 dni i nocy. Najdłużej ze wszystkich pacjentów w Polsce. - Z medycznego punktu widzenia pan Tomasz po tylu dobach wspomagania serca przez sztuczne komory miał niewielkie szanse na udaną transplantację. Mieliśmy dylemat: zaryzykować czy zrezygnować z walki o jego życie - przyznaje dr Piotr Siondalski. Zaryzykowali. Dostali zgodę na zabieg w Ministerstwie Zdrowia. Operacja się udała. Nowe serce Tomasza pracuje bez zakłóceń. Teraz pacjent jest poddawany rehabilitacji. Uczy się chodzić. Wzmacnia mięśnie. Tomasz Wojdyga może mówić o wyjątkowym szczęściu. Podobnie jak Kasia Kotów, która w wieku 10 lat z przewlekłą (przechodzącą w ostrą) białaczką szpikową trafiła w 1987 r. do warszawskiego szpitala wojskowego. Badania wykazały, że może ją uratować tylko przeszczep szpiku, a szanse jego powodzenia w tej sytuacji wynoszą 25 proc. Na szczęście dziewczynka miała rodzeństwo, uważane za najlepszego dawcę. Ale badania grup krwi ostudziły entuzjazm lekarzy. Okazało się, że siostra chorej nie jest wymarzonym dawcą - dziewczynki mają różne grupy krwi, a wtedy w trakcie przeszczepiania chorej grozi śmierć z powodu wstrząsu poprzetoczeniowego. Lekarze mieli dwa wyjścia: albo czekać na cud, który może uratuje Kasię przed niemal pewną śmiercią, albo zaryzykować (przeszczepów od dawców niezgodnych grupowo nie przeprowadzano wcześniej w Polsce). Zespół prof. Wiesława Jędrzejczaka zdecydował się podjąć wyzwanie. Skorzystali z porad wybitnego brytyjskiego transplantologa prof. Edwarda Gordon-Smitha. Lekarze nie chcieli bowiem patrzeć na powolną śmierć dziewczynki. Błąd zaniechania mógłby jeszcze bardziej męczyć ich sumienie niż przeprowadzenie ryzykownego zabiegu. W styczniu 1987 r. pobrali więc szpik, po czym wszczepili go Kasi. I z niepokojem czekali na wynik. Udało się. Nie doszło do powikłań - najgorsze są infekcje. Chora czuła się dobrze, po kilku tygodniach opuściła szpital.

Mimo że operacja się powiodła, prof. Jędrzejczak został oskarżony o postępowanie niezgodne z ówczesną wiedzą medyczną. Został odsunięty od transplantacji szpiku na 10 lat. Wyjechał do USA, a jego zespół rozwiązano. Tworzyli go tak wybitni specjaliści, jak prof. Cezary Szczylik, dziś szef Kliniki Onkologii w Wojskowym Instytucie Medycznym, prof. Zbigniew Pojda z Centrum Onkologii, prof. Leszek Kaczmarek z Instytutu Biologii Doświadczalnej oraz prof. Mariusz Ratajczak, dyrektor Stem Cell Biology Program. Każdy z nich jest uznanym specjalistą nie tylko w Polsce.
Trudno zrozumieć intencje osób skazujących profesora i jego ludzi na naukową banicję. Jedną decyzją zaprzepaszczono dorobek naukowy zespołu wybitnych specjalistów. I to decyzją błędną, bo pacjentka nadal cieszy się życiem i nie ma białaczki do dziś. Jednocześnie na kilka lat pozbawiono innych chorych niekiedy jedynej szansy na przeżycie.
Historia Kasi utwierdziła profesora w przekonaniu, że warto walczyć. Dlatego nie zawahał się, gdy ponownie przyszło mu podjąć decyzję o przeprowadzeniu nowatorskiej operacji - jedynej szansy na uratowanie życia. W 2003 r. przeszczepił krew pępowiną umierającemu Bartkowi Misiakowi. Pojedyńcze zabiegi tego rodzaju wykonywano w Polsce z powodzeniem już od 1997 r. Dotychczas jednak chorym podawano krew pobraną od jednego dziecka - około 100 ml. Dla Bartka, który ważył ponad 80 kg, to było za mało, dla niego lekarze potrzebowali co najmniej drugie tyle.
Profesor zaryzykował. Podał Bartkowi krew pępowinową pobraną od dwóch dawców. Był to jeden z pierwszych tego typu zabiegów na świecie. "Dla takich chorych jak Bartek ta metoda jest nadzieją na przyszłość i, niestety, najbardziej miarodajną weryfikacją jej przydatności są przeszczepy u ludzi" - napisał prof. Mariusz Ratajczak. Przeszczep się udał - organizm zaczął wytwarzać zdrowy szpik, ale osłabiony układ odpornościowy nie był w stanie zwalczyć infekcji grzybiczej. Po kilku miesiącach Bartek zmarł. - Nie można zakładać, że każda operacja przebiegnie bez problemów. Trzeba liczyć się z tym, że organizm człowieka ma przed nami jeszcze wiele tajemnic. I trzeba próbować je odsłaniać, licząc się z porażką - mówi prof. Wiesław Jędrzejczak.
A o tym, że początki bywają trudne, przekonał się także prof. Zbigniew Religa, który 5 listopada 1985 r. w Śląskim Centrum Chorób Serca (wówczas Wojewódzkim Ośrodku Kardiologii) pierwszy w Polsce przeszczepił serce. Jego pacjent przeżył dwa miesiące. Pojawiła się infekcja grzybicza, a potem sepsa. Bezpośrednią przyczyną śmierci były jednak leki immunosupresyjne (osłabiające odporność organizmu, by zapobiec odrzuceniu organu) podawane zgodnie z ówczesnymi standardami, ale dziś wiadomo, że w dawkach zbyt dużych. - 20 lat temu wielu rzeczy nie umieliśmy. Wiedza na ten temat była niedoskonała - wyjaśniał profesor dwa lata temu podczas jubileuszowego spotkania. Ale bez tej pierwszej próby nie byłoby następnych, udanych operacji. Trzej pacjenci profesora żyją z nowym sercem prawie 20 lat. Od tego czasu tylko w Polsce wykonano tysiąc podobnych operacji. Dziś zabieg zaliczany jest do rutynowych.
Mimo poniesionej wówczas porażki profesor Religa uważa dzień, w którym przeszczepił serce po raz pierwszy, za jeden z najważniejszych w swoim życiu. Nie tylko dlatego, że podjął się ratowania życia chorego, któremu już nikt nie dawał nadziei. Także dlatego, że "było to jak wyłamywanie zamkniętych drzwi" - wspomina. Zabieg przeprowadził bowiem wbrew opinii większości środowiska lekarskiego, przeciwnego przeszczepom. Wcześniej w Polsce wykonywano co prawda transplantacje, ale nerek, a pobierano je wyłącznie od osób, których serce przestało już pracować. Uważano bowiem, że człowiek, którego serce bije, jest wciąż żywy. Profesor musiał dokonać przełomu - pobrać bijące jeszcze serce. "Gdybym uzależniał pierwszą i kolejne operacje od opinii świata lekarskiego, nie byłoby przeszczepów serca - reakcja świata lekarskiego była negatywna, ale opinia publiczna była po mojej stronie i dlatego ten program się utrzymał" - mówił profesor.

Prof. Religę długo zaliczano do niepokornych. Dla niego najważniejszy był pacjent. Dlatego w 1987 r. nie wahał się, by przeszczepić serce ponad 60-letniemu wówczas Tadeuszowi Żytkiewiczowi, któremu nikt nie chciał pomóc, uznając go za zbyt starego na tak poważny zabieg. Trud nie poszedł na marne. Mężczyzna żyje do dziś.
Dlaczego lekarzom w Polsce nie spodobał się pomysł przeszczepiania serc, trudno zrozumieć. Tym bardziej że profesor Religa korzystał z ogromnego doświadczenia innych chirurgów. Na świecie przeszczepiano serca już wtedy od niemal 20 lat. W grudniu 1967 r. Christiaan Barnard pierwszy na świecie przeszczepił serce. Pacjent jednak zmarł w wyniku rozległej infekcji, której nie można było wyleczyć.
Doktora Barnarda, na szczęście dla chorych, nie zraziła pierwsza porażka. I drugi jego pacjent, Philip Blaiberg, po przeszczepie czuł się na tyle dobrze, że mógł opuścić szpital. Na pytanie, kiedy uznał, że operacja zakończyła się sukcesem, odparł: "Gdy otworzyłem oczy i zrobiłem pierwszy wdech". Kiedy uświadomił sobie, że nie musi walczyć o każdy łyk tlenu. Po operacji żył tylko - a może aż - 18 miesięcy. Ale warto było. Bo jak zgodnie twierdzą wszyscy pacjenci, którzy mają to doświadczenie za sobą, drugie życie darowane dzięki niezwykłym lekarzom smakuje wyjątkowo.

Historia medycyny


Pionierzy

Przeszczepy dawniej budziły wiele kontrowersji. Dziś są to już niemal rutynowe zabiegi.

Historia przeszczepów sięga połowy XX wieku. Początki nie były udane, ale za to dziś 80 proc. chorych żyje po przeszczepie ponad 5, niektórzy 20, a rekordziści nawet 40 lat.

Nerki - pierwszy przeszczep przeprowadzono w 1950 r. w Chicago. I choć pacjentka,
44-letnia Ruth Tucker, żyła 10 miesięcy, zabieg uznano za nieudany. Nie powiodła się też paryska próba przeszczepienia nerki, którą matka podarowała 16-letniemu synowi. Chłopak żył trzy tygodnie. Pierwszy udany zabieg przeprowadzili Joseph Murray, John Merill i F.D. Moore w Bostonie w 1954 r. Nerkę pobrali od bliźniaka jednojajowego i wszczepili bratu. Ten sukces sprawił, że już 5 lat później ruszyły regularne programy transplantacji nerek w Bostonie i Paryżu. Dziś ponad połowa osób z nową nerką żyje 10-12 lat.
W Polsce pierwszy na przeszczep nerki odważył się w 1965 r. dr Wiktor Bross ze szpitala we Wrocławiu. Bez powodzenia. Udanego przeszczepu dokonali rok później doktorzy Jan Nielubowicz i Tadeusz Orłowski z warszawskiej kliniki AM.

Wątroba - Thomas Starzl z Uniwersytetu Kolorado pierwszy przeszczepił wątrobę 3-letniemu chłopcu, który chorował na zanik dróg żółciowych. Pacjent żył tylko kilka dni. Cztery lata później dr Starzl postanowił spróbować raz jeszcze. Tym razem jego
1,5-roczna pacjentka chora na raka wątroby przeżyła 13 miesięcy. Zmarła z powodu przerzutów. 20 lat temu tylko co trzeci pacjent przeżywał pierwszy rok po przeszczepie. Dziś takich chorych jest 80-90 proc.
W Polsce pierwszy przeszczep przeprowadzony w 1987 r. u dorosłego się nie powiódł. Sukces osiągnęli dopiero w 1994 r. lekarze z kliniki AM w Warszawie. Łatwiejszy okazał się przeszczep wątroby u dzieci. Udała się już pierwsza operacja, przeprowadzona w 1990 r. przez prof. Piotra Kalicińskiego z Centrum Zdrowia Dziecka.

Serce - pierwszy raz je przeszczepiono w 1967 r. Dokonał tego Christiaan Barnard ze szpitala w Kapsztadzie. W operacji, która trwała 9 godzin, uczestniczyło 30 lekarzy i pielęgniarek. Pacjent, 55-letni Louis Washkansky, żył zaledwie 18 dni. Zmarł w wyniku powikłań po zapaleniu płuc. W 1968 r. dr Barnard przeprowadził kolejny zabieg.
Philip Blaiberg przeżył 18 miesięcy. Ale już operowany rok później następny pacjent Barnarda przeżył z nowym sercem 24 lata. W Polsce pierwszą, zakończoną jednak niepowodzeniem operację, przeprowadzili w 1969 r. prof. Jan Moll i Antoni Dziatkowiak. Sztuka ta udała się dopiero w 1985 r. prof. Zbigniewowi Relidze.

Trzustka - w 1966 r. Richard Lillehei i William Kelly z Uniwersytetu Minnesota podarowali nową trzustkę 28-letniej pacjentce. Narząd podjął pracę i wydawało się, że chorej nic nie grozi. Jednak po 3 miesiącach doszło do śmiertelnego zatoru płuc. Dziś chorzy z nową trzustką żyją po kilkanaście lat. Pierwszy udany przeszczep trzustki w Polsce wykonał prof. Jacek Szmidt w 1988 r. w klinice Akademii Medycznej w Warszawie.

Płuco
- pierwszą transplantację płuca wykonał James Hardy z Uniwersytetu Missisipi w Jackson. Jego pacjent zmarł jednak po kilku dniach. Do kolejnego przeszczepu płuca chirurdzy przygotowywali się 20 lat, a operacji podjął się Joel Cooper ze szpitala w Toronto. Nowe płuco wszczepił 58-letniemu Tomowi Hallowi, który cierpiał na zwłóknienie tego narządu. Chory żył jeszcze 6 lat. Zmarł z powodu niewydolności nerek. Trzy lata później dr Cooper po raz pierwszy przeszczepił oba płuca Ann Harrison, dotkniętej zaawansowaną rozedmą. Po zabiegu żyła 5 lat. Zmarła z powodu tętniaka mózgu.

Szpik kostny
- pierwszego przeszczepu od spokrewnionego dawcy dokonał
dr Donnall Thomas ze szpitala w Nowym Jorku w 1956 r. Dzięki temu zabiegowi i naświetlaniom białaczka ustąpiła całkowicie. (W 1990 roku dr Donnall Thomas za wprowadzenie przeszczepów szpiku do leczenia białaczek otrzymał Nagrodę Nobla z medycyny.) W 1968 r. przeszczepiono po raz pierwszy szpik ze wskazań nienowotworowych. Pacjentem dr. Roberta Gooda był 4-miesięczny chłopiec, który urodził się z wrodzonym zespołem upośledzonej odporności (choroba zabiła
11 chłopców w jego rodzinie). Dawcą szpiku była jego siostra.
W Polsce pierwszy przeszczep szpiku od dawcy spokrewnionego wykonał prof. Wiesław Jędrzejczak w 1984 r. W 1996 r. prof. Jerzemu Hołowieckiemu udało się przeszczepić pierwszy raz w Polsce szpik od osoby niespokrewnionej. W 1998 r. prof. Andrzej Lange prof. Jędrzejczak przeszczepili krew pępowinową.