Pobieram serce i lecę

Rozmawiał Sławomir Zagórski
Rozmowa z dr. Adamem Parulskim kardiochirurgiem z Instytutu Kardiologii w Aninie

 
Image
Adam Parulski (po lewej) z pacjentem Zdzisławem Krzyżanowskim. To dla niego w 1998 roku młody kardiochirurg pobierał pierwsze w swoim życiu serce do przeszczepu
 Fot. Bartosz Bobkowski / AG
 

SŁAWOMIR ZAGÓRSKI: Ile przeszczepił Pan serc?

DR ADAM PARULSKI: Żadnego. Widzi pan, ja zwykle bywam w drugim zespole kardiochirurgów. Tym, który jedzie do szpitala, gdzie ktoś właśnie umarł. Pobieram serca ze zwłok.

Nie wolałby Pan wszczepiać serc?

To wyższa szkoła jazdy, to robią bardziej doświadczeni ode mnie. Ale również na chirurgu pobierającym serce spoczywa duża odpowiedzialność. Jeśli on popełni błąd, całe przedsięwzięcie może zawieść.

A w czym może się pomylić?

Na przykład źle ocenić jakość narządu. Jeśli uzna, że serce się nadaje, a tak nie jest, chory po przeszczepie umrze. Pobieranie narządów jest obciążającym zajęciem. Wszystko trzeba robić w tempie. Od momentu pobrania serca do chwili, kiedy zacznie ono bić w piersi biorcy, nie może upłynąć więcej niż cztery godziny. Im mniej czasu, tym lepiej.

Bardzo obciążające jest także to, że zmarły na oko wygląda identycznie jak pacjent czekający gdzieś, winnej klinice, na zdrowe serce. Oplątany siecią rurek, wokół kolorowe monitory, krzątający się personel. I teraz trzeba go odłączyć, przewieźć na salę operacyjną, otworzyć klatkę piersiową i wyjąć serce. Trudno się do tego przyzwyczaić. Do dziś pamiętam wszystkich moich 60 dawców, od których pobierałem serce.

Chodzę właśnie na kurs dla koordynatorów przeszczepów i psycholog mówiła, że lekarzy chętnych do pobierania narządów znaleźć jest najtrudniej.

Pana najgorsze wspomnienie.

Jechaliśmy do Poznania. Dawczynią była 16-letnia dziewczyna. Wypadek na motorze. Wchodzimy na OIOM, a tam leży... śpiąca królewna. Młodziutka piękna twarz, filigranowe ciało, najmniejszego śladu urazu. Obok płaczący rodzice. Chirurdzy pobierający narządy rzadko spotykają się z rodzicami dawców, tym razem oni czekali dosłownie do ostatniej chwili. Tak trudno było im się rozstać ze zmarłym dzieckiem.

Były radośniejsze momenty?

2003 rok. Lotnisko w Szczecinie. Pogoda pod psem, biegniemy z pobranym sercem do awionetki i dowiadujemy się, że nie odlecimy, bo w Warszawie mgła i nie damy rady wylądować. A tam rozpoczęła się już operacja, której zakończenia pacjent nie przeżyje, jeśli nie dostanie nowego serca. I co tu robić? Widzimy, że właśnie na pas rusza samolot Air Polonii. Scena jak z filmu. Jeden z nas trzyma pojemnik z sercem, a drugi staje na trasie samolotu i macha rozpaczliwie rękoma. Pilot staje, otwiera okienko i pyta, o co chodzi. Wzywa schodki. Obsługa lotniska protestuje, bo nie mamy biletów i w związku z tym ubezpieczenia. Pytam, czy jak zostanę i kupię koledze bilet, będzie OK. Zgadzają się. Serce dotarło na czas, biorca żyje do dziś.

Jakim chorym wszczepia się serca?

Są dwie główne kategorie biorców. Ludzie w wieku 50-60 lat z sercem bardzo zniszczonym chorobą wieńcową, po zawałach, tacy, którym już nie pomogą ani stenty, ani by-passy. Albo stosunkowo młodzi pacjenci, którzy zniszczyli sobie serce np. na skutek infekcji. Serce jest wrażliwe na niektóre wirusy i bakterie. I jeśli choroby się odpowiednio nie wyleży, może dojść do katastrofy.

Czy jest górna granica wieku przeszczepiania serc?

65 lat. Naturalnie ktoś może mieć 64 lata i biologicznie odpowiadać osobie o 20 lat młodszej i odwrotnie. Ale jakąś granicę przyjąć trzeba.

Czy łatwo dobrać dawcę i biorcę?

Nie ma czasu na dopasowywanie tzw. genów zgodności tkankowej, co jest konieczne np. przy przeszczepianiu szpiku. Sprawdza się wyłącznie grupę krwi. Dobiera się też wielkość serca, no i dopasowuje wiek. Dawca powinien być młodszy niż biorca, choć są wyjątki, np. czasami dla 16-letniego biorcy najlepsze jest serce -powiedzmy - 25-latka.

Polska transplantologia przeżywa ciężki okres. W kwietniu w całym kraju przeszczepiono tylko jedno serce!

Jesteśmy tym podłamani. W ubiegłym roku w Instytucie Kardiologii w Aninie przeszczepialiśmy zwykle dwa serca w miesiącu. Teraz przez pięć miesięcy zrobiliśmy siedem zabiegów. Przed laty wszystko budowaliśmy od zera, osiągnęliśmy pewien poziom, a dziś spadliśmy do poziomu minus jeden. Klinika MSWiA w Warszawie już nie przeszczepia serc. Kraków ostatnio robi zabiegów niewiele. W zasadzie zostaliśmy tylko my i Zabrze. Do tego doszedł dramatyczny wprost spadek pobrań. Lekarze wolą nie narażać się kolegom, CBA, rodzinom zmarłych.

Ile osób czeka w Pańskiej klinice na serce?

52. Część może czekać dość długo, bo ich stan jest stabilny. Inni dosłownie liczą dni i godziny. Niektórym wbardzo ciężkim stanie możemy pomóc, podłączając ich do tzw. sztucznych komór wspomagających pracę serca. Właściwie jesteśmy jedynym ośrodkiem w Polsce, który rutynowo stosuje tę technikę. Ale to nie jest rozwiązanie na dłuższą metę. Krwinki, uderzając w metalowe i plastikowe powierzchnie urządzenia, tworzą skrzepy. Krew musi być "rozrzedzana", co czasem jest przyczyną dramatycznych krwawień. Naszym rekordzistą jest chłopak, którego trzymaliśmy na sztucznych komorach aż 96 dni. Doczekał przeszczepu. Żyje. W tej chwili ratujemy tak młodą kobietę z kardiomiopatią, której serce zostało nieodwracalnie uszkodzone podczas ciąży i porodu. Czy doczeka przeszczepu? Mam nadzieję.

Co robić, żeby przełamać ten kryzys?

Mówić, pisać, tłumaczyć i jeszcze raz - mówić, pisać, tłumaczyć. Do znudzenia. To, co właśnie w tej chwili robimy. Pewnie nie zapaliłbym się do tej metody leczenia, gdybym na własne oczy nie zobaczył, jak ten niewielki, niespełna 300-gramowy mięsień przywraca zdrowie i siły umierającym. Nawet kolegom lekarzom, którzy sami nie byli świadkami, jak ci "łazarze" dosłownie wstają z grobu, a co dopiero niefachowcom -ciężko uwierzyć w potęgę i radość transplantologii. Gdyby obok mnie usiadł młody chłopak po przeszczepie serca, to założę się, że nie poznałby pan, który z nas był chory. Naprawdę mało jest tak optymistycznych dziedzin medycyny.

Wierzę, że podniesiemy się z tego upadku. Że poprawimy nieco system. Że wykształcimy i zatrudnimy koordynatorów. Że nie wszyscy anestezjolodzy wyjadą z kraju, a ci, którzy zostaną, będą chcieli z nami współpracować. Że zaufają nam rodziny zmarłych.

Wczorajsza "Rzeczpospolita" rozpoczęła akcję "Tak dla przeszczepów". Zwraca się z apelem: włóżcie do swoich portfeli deklarację, że zgadzacie się oddać po śmierci swe narządy do transplantacji". Kolegom z"Rz" gratulujemy pomysłu, który całym sercem wspieramy. Do akcji można się dołączyć na www.przeszczep.pl